Według nowego projektu rządowego zmian ustawy dotyczących karania pijanych rowerzystów, jazda rowerem pod wpływem alkoholu nie będzie już przestępstwem karanym więzieniem, lecz wykroczeniem, za co grożą: grzywna, praca społeczna lub dozór elektroniczny.
„Ci drobni pijaczkowie, z całym szacunkiem, którzy sobie po wiejskich dróżkach jeżdżą na rowerach do budki z piwem, powinni rowy kopać albo zajmować się innymi pożytecznymi działaniami, a nie kosztować każdego z nas 2,5 tys. zł miesięcznie, bo tyle kosztuje utrzymanie skazanego w więzieniu” – uzasadniał jesienią zmiany w przepisach minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Jednak w nowym kodeksie postępowania karnego znalazł się również zapis, że za jazdę rowerem pod wpływem alkoholu sądy będą orzekać zakaz kierowania rowerem na okres od sześciu miesięcy do trzech lat. Oznacza to, że np. rowerzysta z takim zakazem zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej, nawet jeśli będzie trzeźwy, zostanie potraktowany jak przestępca, a sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Za złamanie zakazu grozi bowiem kara do trzech lat więzienia. „Zakaz prowadzenia pojazdu, w tym przypadku roweru, to naturalna konsekwencja jazdy po alkoholu. Nie ma znaczenia, że rowerzysta dał się raz złapać po wypiciu piwa, pokajał się i teraz już będzie jeździł trzeźwy” – komentuje prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. Czy to kolejny paradoks? Chyba jednak nie będzie to duża zmiana.
“Gazeta Wyborcza” przywołuje odpowiedź Ministerstwa Sprawiedliwości na pismo jednego z posłów. Michał Królikowski, podsekretarz stanu, napisał, że zakaz prowadzenia roweru „należy zaliczyć do sankcji o dolegliwym charakterze” i że „rezygnacja z obligatoryjnego orzekania tego środka w stosunku do sprawców wykroczeń nie wydaje się dostatecznie uzasadniona”.